W opisie relacjonującym zesłanie Ducha Świętego w dniu Pięćdziesiątnicy słyszymy o jednym z darów, jakiego doświadczyli obecni w Wieczerniku: „Przebywali wtedy w Jeruzalem pobożni Żydzi ze wszystkich narodów pod słońcem. Kiedy więc powstał ów szum, zbiegli się tłumnie i zdumieli, bo każdy słyszał, jak tamci przemawiali w jego własnym języku” (Dz 2,5-6). Dzięki Duchowi Świętemu uczniowie umieli przemawiać do każdego w jego własnym języku. To niezwykle ważny dar i aktualny po dzień dzisiejszy. Każdy z nas mówi bowiem w swoim własnym języku, nawet w ramach jednej rodziny. Inaczej myśli mąż i ojciec, inaczej żona i matka, jeszcze inaczej dzieci. Abyśmy mogli się wzajemnie zrozumieć, musimy przemówić do drugiego w jego własnym języku. Prośmy Ducha Świętego, zwłaszcza w Jego święto, aby udzielał nam tego daru.
Moment Wniebowstąpienia Pana Jezusa, o którym dzisiaj słuchamy w liturgii Słowa, był w pewnym sensie momentem przełomowym w życiu uczniów Chrystusa. Nie oznacza On nieobecności Mistrza pośród nich. Słyszymy w Ewangelii Mateusza, że przed Wniebowstąpieniem obiecuje: „Ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata” (Mt 28,20). Jednak ta obecność będzie miała inny wymiar. Od kiedy Chrystus wstąpi do nieba nie będzie się już ukazywał w swoim zmartwychwstałym ciele. Jak notuje Łukasz w pierwszym czytaniu, robił to przez czterdzieści dni, aby przekonać swoich uczniów, że żyje i nauczyć ich nowego sposobu spotykania się ze sobą. Tym „sposobem” czy też „miejscem” jest Kościół, wspólnota wierzących. W niej działa Duch Święty, który pozwala spotkać żywego Chrystusa. Nie dajmy się uwieść sloganom typu: „Bóg tak, Kościół nie”, bo nie ma pewniejszego miejsca spotkania z Bogiem niż wspólnota Kościoła.
W dzisiejszym czytaniu z Ewangelii według św. Jana słyszymy fragment, gdzie Jezus przygotowuje uczniów na swoje odejście, na czas, kiedy „świat już Go nie będzie widział”. Zapewnia swoich uczniów z wielką troską: „Nie zostawię was sierotami”. Zamiast siebie Chrystus obiecuje, że pośle „innego Parakleta”. Chodzi oczywiście o Ducha Świętego. Duch Święty jest naszym Parakletem, czyli Pocieszycielem i Obrońcą, dlatego nie jesteśmy sierotami. Mamy do kogo się zwrócić, gdy jesteśmy w opałach, i kiedy ogarnia nas ciemność smutku. Warto przywoływać pomocy Trzeciej Osoby Trójcy Świętej. Korzystajmy z tego daru, jaki pozostawił nam Chrystus.
Dzisiejsze drugie czytanie z 1. Listu św. Piotra ukazuje nam Pana Jezusa Chrystusa posługując się obrazem kamienia. Chrystus zostaje określony jako „żywy kamień”. Obraz staje się zrozumiały, kiedy autor listu określa także uczniów Jezusa jako „żywe kamienie”, z których zbudowana jest świątynia, jaką jest Kościół. W tym zbiorze kamieni, Pan zostaje określony jako kamień węgielny, fundament, Ten, na którym opierają się wszystkie inne kamienie. Pojawia się jednak jeszcze jedno określenie w odniesieniu do Chrystusa: jest On „skałą/kamieniem potknięcia”. Ci, którzy odrzucają Słowo Boże, potykają się o ten kamień. Ta cecha nauki Chrystusa jest ciągle aktualna. Ci, którzy nie chcą akceptować zasad Ewangelii, będą się o nie potykać jak o kamień na drodze. Będą próbowali go odrzucić na bok, żeby iść spokojnie drogą grzechu i potępienia. Zbawiciel nie chce jednak na to pozwolić i dlatego ciągle staje na ich drodze, stając się „kamieniem potknięcia”. Jako żywe kamienie, mamy w tym udział także my. To dlatego tak często próbuje odrzucić się chrześcijaństwo. Niech nie prowadzi nas to do zniechęcenia, ale do jeszcze wierniejszego trwania przy Panu, bo tylko na nim można trwale budować.
Przyzwyczailiśmy się do myślenia o drodze wiary, która jest podążaniem za Chrystusem Dobrym Pasterzem. Bardzo trafnie wpisuje się w ten sposób patrzenia na wiarę jedna ze zwrotek dzisiejszego psalmu: „Pan jest moim pasterzem, niczego mi nie braknie, pozwala mi leżeć na zielonych pastwiskach”. Prowadzi mnie nad wody, gdzie mogę odpocząć, orzeźwia moją duszę. W dzisiejszym świecie tak pełnym niepokoju, pragniemy opieki, pokarmu pozwalającego odnaleźć bezpieczeństwo i pokój, które obiecuje nam Chrystus. Dobrze, że tak jest. Jednak nie wolno nam się zatrzymać w tym obrazie Dobrego Pasterza, tylko na wymiarze zawierzenia siebie Bogu, poddania się Jego prowadzeniu. Ponieważ uważna lektura dzisiejszych tekstów, w tę niedzielę zwaną Niedzielą Dobrego Pasterza, podprowadza nas do odkrycia prawdy, którą odsłania św. Piotr pisząc: „Chrystus przecież również cierpiał za was i zostawił wam wzór, abyście szli za Nim Jego śladami”. Jezus pragnie nas nie tylko żywić, nie chce w nas widzieć bezradne stado baranów i owiec, ale ukazuje nam drogę, którą podąża On sam. Drogę, na której nie jest najważniejszy dobrobyt i bezpieczeństwo. Zaprasza nas na ścieżki, które znaczy śladami swojej krwi. Chrystus dla nas staje się barankiem ofiarnym i jednocześnie w tej ofierze pozostaje pasterzem. Daje nam pokarm, który pozwala Go naśladować. Do tego wzywa nas Chrystus w dzisiejszej Ewangelii. Mówiąc, że On jest bramą, przez którą wchodzą pasterze. Każdy z nas, który uznaje Jezusa za nauczyciela i Mistrza, nie może pozostać tylko biernym wyznawcą, owieczką pragnącą nasycić swój duchowy głód i odnaleźć na Jego ramionach wsparcie w trudnych życiowych problemach. Jezus nie pozostawia wątpliwości, że jestem wezwany do podjęcia odpowiedzialności za Bożą owczarnię. Za tych, którzy są postawieni na drodze mojego życia, wpisani w moje powołanie. Mam być gotowy, na wzór Chrystusa, oddać dla nich swoje życie.
Wszystkim nam zagraża zagubienie perspektywy życia dla Boga. Nazbyt często przypominamy uczniów w drodze do Emaus. Uciekających z Jerozolimy, zawiedzionych w niespełnionych nadziejach. Pragnących zostawić przeszłość, rodzącą tyle lęku i obaw. W takiej sytuacji ich życia i serca, staje przy nich Chrystus. Przychodzi bardzo delikatnie nie narzucając się. Jakże niezwykła jest ta postawa Jezusa. Osobiście bardzo mnie porusza ta delikatność i czułość z jaką próbuje ukazać im prawdę, którą porzucili. Staje pośród nich, aby wysłuchać ich bólu i ukazać perspektywę, dzięki której zrozumieją znaczenie tego wszystkiego co ich spotyka.
Jezus podobnie kroczy na ścieżkach naszego życia, blisko naszych spraw i wątpliwości, braku nadziei, a nade wszystko krótkowzroczności, nie pozwalającej zobaczyć Bożych planów. Myśmy się spodziewali! – to refren wciąż powracający w życiu każdego z nas. Na szczęście miłość Jezusa jest większa od naszej małości. Jest to miłość łamanego chleba. Znaku ofiary jaką składa za każdego z nas. Śmierci, która zostaje mocą Jezusa dla nas pokonana, abyśmy odnaleźli życie i moc zmartwychwstania. Pozwalającej przekroczyć lęk i obawy, pozwalającej zobaczyć i zrozumieć więcej.
Bóg cierpliwie czeka, na każdego z nas, na naszą odpowiedź. Dobrowolną odpowiedź miłości. Czeka przynosząc dar pokoju serca, który wciąż rodzi w nas. W tym oczekiwaniu najpełniej ukazuje się miłosierdzie Boga, niosącego pokój, który pragnie dać nam ten największy z darów – Miłość. Więc cierpliwie znosi, naszą letniość, brak zaangażowania, naszą bylejakość w miłości do Niego. Cierpliwie znosi naszą słabość i grzeszność, brak miłości wzajemnej. Wytrzymuje to wszystko, bo nie chce nikogo zastraszać, wzbudzać lęk, wymuszać pewne postawy i zachowania zgodne z tym jakich On by oczekiwał, do jakich nas powołuje w swoich przykazaniach. Daje nam ten czas, czas doczesnego naszego życia, w którym obdarza człowieka wolnością. Tak delikatny może być tylko Bóg. Tylko On ma tyle siły, aby umierać na krzyżu z miłości do tych, którzy Go nie kochają. Ukazuje się w tym niezgłębione miłosierdzie Boga, który wciąż na mnie czeka, wyciągając ręce przebite moim grzechem, wypowiadając ciche i pełne miłości orędzie pokoju. Jakże trudne jest zrozumienie tej prawdy o Bogu, czekającym na człowieka.
Jezus przychodzi, aby ukazać szlak prowadzący do ogrodu Eden, do drzewa życia. Droga do niego wiedzie przez śmierć. W znaczeniu dosłownym, ale jeszcze bardziej w sensie przenośnym. Jest to śmierć, o której pisze św. Paweł: Umarliście bowiem i wasze życie jest ukryte z Chrystusem w Bogu. Wyraża się ona w dążeniu do tego co w górze, nie do tego, co na ziemi. W ciągłej gotowości umierania dla tego co przyziemne, co jest we mnie grzeszne i słabe. Dokonuje się to w wyborach, które zabijają we mnie starego człowieka, umacniając obraz Jezusa. Nie można jednak zapomnieć, że ten obraz, to podobieństwo zawsze jest nam ofiarowane. Nie jest owocem mojego starania, ale darem bezinteresownej miłości Boga. Miłości, która zwycięża śmierć jaką niesie grzech, rozpraszając jej mrok.
Na drodze krzyżowej Jezusa stają różne osoby, wielu bezimiennych tworzących tłum. Są jednak Ci, którzy zostaną wciągnięci w dramat tej sceny, staną się jego częścią. Niektórzy z nich uczynią to dobrowolnie, ale również będą i tacy, którzy zostaną do tego przymuszeni. Niezależnie od tego, dlaczego będą iść drogą krzyżową, każdy z nich będzie miał szansę spotkać Jezusa. Stanąć przed Nim twarzą w twarz, przestając być częścią bezimiennego tłumu. Będzie miał szansę podjąć decyzję, która go określi. Decyzję świadomej zgody uczestnictwa w tej drodze za Jezusem.
Jakże często ten scenariusz wydaje się być powtarzany w życiu każdego z nas. Jezus wciąż próbuje wyrywać nas z miejsca w tłumie. Abyśmy się stali częścią Jego niezwykłego planu zbawienia. Tylko ode mnie zależy, czy zdobędę się na odwagę i pozostanę na tej drodze. Nie ma znaczenia, czy wejdę na nią dobrowolnie, jak uczyniła to Weronika, czy będę przymuszony jak Szymon i żołnierze. Ważne jest, czy otworzę swoje serce i oddam się z zaufaniem w ramiona Boga, wyznając: Ojcze zabierz ten kielich, lecz nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie!
W relacjach Ewangelii znajdujemy tylko dwa fragmenty, w których jest mowa o tym, że Jezus zapłakał. Dzisiejszy, w którym słyszymy, że Jezus zapłakał przy grobie Łazarza i drugi, wspomniany w Ewangelii Łukasza, kiedy Jezus, zbliżając się w swoim triumfalnym wjeździe do Jerozolimy, zapłakał nad całym miastem, które nie rozpoznało czasu swojego nawiedzenia.
Także słowa Jezusa skierowane do płaczących nad Nim niewiast w czasie drogi krzyżowej potwierdzają, że smutek wyrażony przez płacz dotyczy całej, pogrążonej w śmierci ludzkości. Nie tylko Łazarz czy ówcześni mieszkańcy Jerozolimy są obiektem troski Jezusa, ale my wszyscy, wszyscy ludzie od zarania dziejów. I dlatego postanowił nas wszystkich wybawić od śmierci poprzez Swoją mękę i śmierć na krzyżu.
Ostatnie zdania, tego dość długiego fragmentu Ewangelii wyjaśniają nam główne przesłanie całego wydarzenia. Można być niewidomym, ale można także być zaślepionym. Między jednym i drugim nie ma też związku przyczynowego. Ci, którzy dobrze widzą mogą być zaślepieni, a niewidomi mogą mieć serce szeroko otwarte na Boga i drugiego człowieka. To, co nas zaślepia, to przede wszystkim nasz grzech. Nie trzeba zbytniego wysiłku, aby dostrzec, jak wiele w naszych relacjach jest niewłaściwych zachowań. Tym, który może nas z tego uleczyć jest Bóg i Jego bezinteresowna miłość.
Spośród wielu wątków przedziwnego, zarówno co do okoliczności, jak i przebiegu, spotkania Jezusa z Samarytanką, chciałbym naszą uwagę skupić tylko na jednym. Na propozycji dostępu do „wody żywej”. Czy nasza odpowiedź na propozycję Jezusa nie byłaby podobna do tej, której udzieliła Samarytanka – uwolnienie od uciążliwego obowiązku i troski związanej z trudnościami codziennego życia? I chociaż intuicyjnie wyczuwamy, że propozycja dostępu do „wody żywej” przekracza ramy doczesności, to pragnienie łatwego życia często bierze górę nad trudnymi do wyobrażenia dobrami duchowymi, które urzeczywistnią się w nieokreślonej przyszłości. Trzeba nam jednak zbliżyć się do Jezusa – Źródła Wody Żywej i zasmakować Jego zbawczej miłości.
Słyszymy dzisiaj, w drugą niedzielę Wielkiego Postu, fragment Ewangelii o przemienieniu Pańskim. Ten sam opis czytamy 6 sierpnia każdego roku, kiedy obchodzimy święto Przemienienia Pańskiego. Nie bez powodu, ponieważ w czasie Wielkiego Postu mamy umocnić się przeżyciem prawdy o chwalebnej naturze Tego, który jest Prawdą, Drogą i Życiem. Nasze życie jest bowiem pielgrzymowaniem wraz z Jezusem – od góry błogosławieństw, przez górę przemienienia i górę Kalwarii, aż po górę wniebowstąpienia. I tak jak Apostołowie mamy być świadkami wielkich dzieł Boga w naszym życiu.
„Nie samym chlebem żyje człowiek” mówi nam dzisiaj Jezus w Ewangelii na samym początku Wielkiego Postu. Natomiast w Środę Popielcową Jezus wskazał nam trzy środki, z którym możemy skorzystać, i które mogą nam dopomóc, by ta prawda coraz pełniej wybrzmiewała w naszym życiu.
Pierwszy z nich to POST. Tu namacalnie odmawiamy sobie przysłowiowego chleba, by ćwiczyć swoje ciało, ale też wolę. Zdolność do wyrzeczeń, odmówienia sobie czegoś, co samo z siebie jest dobre i dodaje sił witalnych oraz trwanie w tym umacnia nasze ciało i ducha.
Dzięki temu łatwiej jest nam podjąć systematycznie, nawet w trudnym czasie MODLITWĘ – drugi środek zaproponowany przez Jezusa. Ona ma nas uczyć stawiania Pana Boga i jego woli w centrum. Dzięki niej mamy wzrastać w miłości do Ojca.
Aż wreszcie JAŁMUŻNA, trzeci środek, który ćwiczy nas dzielić się swoim, często ciężko zapracowanym chlebem. Ona uczy nas, że nie tylko „nie samym chlebem” żyjemy, ale że nie żyjemy tylko dla siebie.
W dzisiejszym Słowie Bożym Bóg przedstawia się jako: święty, łaskawy i pełen miłosierdzia; nieskory do gniewu i bardzo cierpliwy, niepostępujący z nami według naszych grzechów; zsyłający deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedliwych.
Słowo objawiając nam Boga wzywa nas zarazem, by być jak On: święty, doskonały, pełen miłosierdzia. I ukazuje nam praktyczny wymiar tego naśladowania Boga: nie żywić nienawiści do bliźniego, nadstawić drugi policzek, odstąpić płaszcz, iść dwa tysiące kroków, modlić się za nieprzyjaciół.
Wobec tego wszystkiego możemy czuć się trochę zagubieni, zakłopotani, bezradni. Z pomocą przychodzi nam św. Paweł mówiąc, że aby temu wezwaniu sprostać trzeba nam zrezygnować z bycia mądrym na tym świecie, stać się głupim dla świata, by posiąść mądrość Bożą. Ona poprowadzi.