Wielkie szczęście miał człowiek, który znalazł skarb. Mając świadomość jego wartości postanowił sprzedać wszystko, aby nabyć ziemię, w której się znajdował. Możemy przypuszczać, że jego wartość o wiele przewyższała wartość nabytej ziemi. Takim szczęśliwcem jest każdy, kto przynależy do królestwa Bożego. Otrzymaliśmy dar, którego nie moglibyśmy za żadną cenę nabyć. Jednak, jak to z darem bywa, często nie jest on doceniany.
Jezus dobitnie wyjaśnia tajemnicę zła, które jest na świecie i które dotyka każdego z nas. Dlaczego zatem, zaraz po tej przypowieści przedstawia dwie inne, ukazujące inny aspekt królestwa Bożego? Rozbieżność przytoczonych przez Niego przypowieści jest jednak pozorna. Zarówno przypowieść o ziarnku gorczycy jak i o kwasie mają zwrócić naszą uwagę na wewnętrzną siłę tkwiąca w małym ziarnie, a także na moc zakwasu, który przemienia ciasto tak, aby stało się przydatne do wypieku chleba. Królestwo Boże ma wewnętrzną moc przeciwstawienia się złu i w ostateczności pokonania go. Dlatego Syn Boży stał się człowiekiem, aby w sobie samym zadać ostateczny cios śmierci, która jest konsekwencją grzechu.
Przed Soborem Watykańskim II językiem liturgicznym była łacina, dziś używamy języków narodowych. Czy ta zmiana wpłynęła na nasze zaangażowanie w życie Kościoła? Sceptycy odpowiedzieliby, że niezbyt. Optymiści podkreślaliby, że pozwoliło to choćby na łatwiejszy udział we Mszy św. Jezus do swoich rodaków przemawiał w języku dobrze im znanym, a pomimo tego tak wielu zamknęło się na głoszoną przez Niego prawdę. Dlatego Jezus przestrzega: „Kto ma uszy, niechaj słucha!” Można bowiem słuchać, a nie usłyszeć.
Współczesny człowiek zapatrzony jest w niebo, ale nie dlatego, by szukać tam Boga, lecz po to, aby zdobywać nowe obszary podboju kosmosu. Chełpimy się zdobyczami techniki, cieszymy się rozwojem tzw. sztucznej inteligencji, jednak w sercu odczuwamy coraz większą pustkę. Dzieje się tak, ponieważ coraz częściej zapominamy, kim jesteśmy i do czego zostaliśmy stworzeni. Człowiek bowiem odnajduje swoją wielkość i pełnię w Bogu, a do tego potrzeba nam wielkiej pokory na wzór Syna Człowieczego.
Gdyby jakikolwiek człowiek wypowiedział te słowa, a przecież od starożytności po czasy współczesne nie brakowało takich przykładów, nazwalibyśmy go tyranem lub szaleńcem. Jednakże te słowa wypowiada Syn Boży w imieniu swojego Ojca. Boga, który tak świat umiłował, że dał swojego Syna, abyśmy w Nim mieli życie wieczne. Pomimo tej wiedzy, trudno nam przyjąć stwierdzenie Jezusa jako oczywiste i obowiązujące. Być może dlatego, że tak trudno nam wypełniać w życiu przykazanie miłości Boga i bliźniego, tak jak nauczał nas Jezus Chrystus.
Jeremiasz w taki sposób opisuje dziś swoją sytuację: „Słyszałem oszczerstwo wielu. Wszyscy zaprzyjaźnieni ze mną wypatrują mojego upadku”. Sytuacja zamierzonego kłamstwa na swój temat, zdrada przyjaciela to niełatwe doświadczenie. To co spotkało Proroka, może spotkać i nas. Wobec potencjalnie takiego doświadczenia, a zarazem naturalnego pragnienia, by być dobrze ocenianym, postrzeganym, niechęci narażenia się innej osobie, presji dzisiejszego świata, by nikogo nie urazić możemy stracić jakiekolwiek chęci, by być świadkiem Chrystusa. A my jesteśmy wezwani, by nimi być w każdej sytuacji i bez względu na konsekwencje.
Dlatego Jezus świadom tego rodzaju trudności, a zarazem nierezygnujący z nas jako swoich świadków przychodzi dziś do nas ze słowami odwagi: „Nie bójcie się ludzi! Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, lecz duszy zabić nie mogą”. Daje inną perspektywę, perspektywę wieczności, a zarazem utwierdza nas, że nic bez woli jego Ojca nam się nie stanie.
W dzisiejszym drugim czytaniu św. Paweł głosi, że „Chrystus umarł za nas, jako za grzeszników, gdy jeszcze byliśmy bezsilni” i dodaje, że „przez krew Jego zostaliśmy usprawiedliwieni”, przez śmierć Jego Syna zostaliśmy pojednani z Bogiem, a „dostąpimy zbawienia przez Jego życie”.
W Katechizmie Kościoła Katolickiego znajdziemy więcej na temat Usprawiedliwienia: Usprawiedliwienie zostało nam wysłużone przez Mękę Chrystusa, który ofiarował się na krzyżu jako żywa, święta i miła Bogu ofiara i którego krew stała się narzędziem przebłagania za grzechy wszystkich ludzi. Zostaje udzielone przez chrzest, sakrament wiary. Jego celem jest chwała Boga i Chrystusa oraz dar życia wiecznego. Usprawiedliwienie ustanawia współpracę między łaską Bożą i wolnością człowieka. Jest najdoskonalszym dziełem miłości Bożej objawionej w Jezusie Chrystusie i udzielonej przez Ducha Świętego. (KKK 1992-1994).
Żyjmy łaską chrztu, dbajmy o nieustanne trwanie w łasce uświęcającej i bądźmy Bogu wdzięczni za ten dar.
Dzisiejsze czytania mogą nam wskazać co jest istotne i fundamentalne w przeżywaniu naszej wiary, zarazem przestrzec czego unikać i nad czym, z pomocą łaski Bożej, pracować.
Po pierwsze przez proroka Ozeasza Bóg wyrzuca swojemu ludowi, że jego miłość „podobna jest do chmur o świtaniu albo do rosy, która prędko znika”. Jest po prostu niestała, zmienna.
Po drugie mówiąc: „Miłości pragnę, nie krwawej ofiary, poznania Boga bardziej niż całopaleń” piętnuje zewnętrzne praktyki pobożne bez wewnętrznej przemiany, wysiłku nawrócenia i pomijanie tego co najistotniejsze czyli poznawania Boga i miłowania Go.
Po trzecie sam Jezus mówiąc, że przyszedł do tych, „którzy się źle mają” oraz, aby „powołać grzeszników” wzywa nas, by nieustannie stawać w prawdzie o sobie, o naszej grzeszności.
Pamiętając, że jesteśmy grzesznikami podejmujmy ciągły wysiłek ku coraz większej wierności w poznawaniu i miłowaniu Boga.
Bóg stopniowo objawia się człowiekowi. W pierwszym czytaniu objawia się Mojżeszowi na górze Synaj jako: „BÓG miłosierny i łagodny, nieskory do gniewu, bogaty w łaskę i wierność”. W dzisiejszej Ewangelii dowiadujemy się z dialogu Jezusa z Nikodemem, że: „Tak BÓG umiłował świat, że SYNA swego Jednorodzonego dał, aby każdy kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne”. Tak, więc Bóg kieruje się miłością wobec świata i ma Jednorodzonego Syna. Na zakończenie dzisiejszego drugiego czytania św. Paweł pozdrawia braci słowami: „Łaska PANA Jezusa Chrystusa, miłość BOGA i dar jedności w DUCHU ŚWIĘTYM niech będą z wami wszystkimi”. To słowa, są bardzo podobne do tych, które możemy usłyszeć na samym początku Mszy św.
Ostatecznie na podstawie Bożego objawienia wierzymy w jednego Boga w trzech Osobach, w Trójcę Przenajświętszą. „Gdzie miłość, tam jest Trójca: Miłujący, Umiłowany i Źródło Miłości” pisał św. Augustyn, a papież Benedykt XVI dodawał: „Bóg nie jest samotnością, lecz doskonałą wspólnotą”. Kontemplujmy tę Tajemnicę i żyjmy nią.
W opisie relacjonującym zesłanie Ducha Świętego w dniu Pięćdziesiątnicy słyszymy o jednym z darów, jakiego doświadczyli obecni w Wieczerniku: „Przebywali wtedy w Jeruzalem pobożni Żydzi ze wszystkich narodów pod słońcem. Kiedy więc powstał ów szum, zbiegli się tłumnie i zdumieli, bo każdy słyszał, jak tamci przemawiali w jego własnym języku” (Dz 2,5-6). Dzięki Duchowi Świętemu uczniowie umieli przemawiać do każdego w jego własnym języku. To niezwykle ważny dar i aktualny po dzień dzisiejszy. Każdy z nas mówi bowiem w swoim własnym języku, nawet w ramach jednej rodziny. Inaczej myśli mąż i ojciec, inaczej żona i matka, jeszcze inaczej dzieci. Abyśmy mogli się wzajemnie zrozumieć, musimy przemówić do drugiego w jego własnym języku. Prośmy Ducha Świętego, zwłaszcza w Jego święto, aby udzielał nam tego daru.
Moment Wniebowstąpienia Pana Jezusa, o którym dzisiaj słuchamy w liturgii Słowa, był w pewnym sensie momentem przełomowym w życiu uczniów Chrystusa. Nie oznacza On nieobecności Mistrza pośród nich. Słyszymy w Ewangelii Mateusza, że przed Wniebowstąpieniem obiecuje: „Ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata” (Mt 28,20). Jednak ta obecność będzie miała inny wymiar. Od kiedy Chrystus wstąpi do nieba nie będzie się już ukazywał w swoim zmartwychwstałym ciele. Jak notuje Łukasz w pierwszym czytaniu, robił to przez czterdzieści dni, aby przekonać swoich uczniów, że żyje i nauczyć ich nowego sposobu spotykania się ze sobą. Tym „sposobem” czy też „miejscem” jest Kościół, wspólnota wierzących. W niej działa Duch Święty, który pozwala spotkać żywego Chrystusa. Nie dajmy się uwieść sloganom typu: „Bóg tak, Kościół nie”, bo nie ma pewniejszego miejsca spotkania z Bogiem niż wspólnota Kościoła.
W dzisiejszym czytaniu z Ewangelii według św. Jana słyszymy fragment, gdzie Jezus przygotowuje uczniów na swoje odejście, na czas, kiedy „świat już Go nie będzie widział”. Zapewnia swoich uczniów z wielką troską: „Nie zostawię was sierotami”. Zamiast siebie Chrystus obiecuje, że pośle „innego Parakleta”. Chodzi oczywiście o Ducha Świętego. Duch Święty jest naszym Parakletem, czyli Pocieszycielem i Obrońcą, dlatego nie jesteśmy sierotami. Mamy do kogo się zwrócić, gdy jesteśmy w opałach, i kiedy ogarnia nas ciemność smutku. Warto przywoływać pomocy Trzeciej Osoby Trójcy Świętej. Korzystajmy z tego daru, jaki pozostawił nam Chrystus.
Dzisiejsze drugie czytanie z 1. Listu św. Piotra ukazuje nam Pana Jezusa Chrystusa posługując się obrazem kamienia. Chrystus zostaje określony jako „żywy kamień”. Obraz staje się zrozumiały, kiedy autor listu określa także uczniów Jezusa jako „żywe kamienie”, z których zbudowana jest świątynia, jaką jest Kościół. W tym zbiorze kamieni, Pan zostaje określony jako kamień węgielny, fundament, Ten, na którym opierają się wszystkie inne kamienie. Pojawia się jednak jeszcze jedno określenie w odniesieniu do Chrystusa: jest On „skałą/kamieniem potknięcia”. Ci, którzy odrzucają Słowo Boże, potykają się o ten kamień. Ta cecha nauki Chrystusa jest ciągle aktualna. Ci, którzy nie chcą akceptować zasad Ewangelii, będą się o nie potykać jak o kamień na drodze. Będą próbowali go odrzucić na bok, żeby iść spokojnie drogą grzechu i potępienia. Zbawiciel nie chce jednak na to pozwolić i dlatego ciągle staje na ich drodze, stając się „kamieniem potknięcia”. Jako żywe kamienie, mamy w tym udział także my. To dlatego tak często próbuje odrzucić się chrześcijaństwo. Niech nie prowadzi nas to do zniechęcenia, ale do jeszcze wierniejszego trwania przy Panu, bo tylko na nim można trwale budować.
Przyzwyczailiśmy się do myślenia o drodze wiary, która jest podążaniem za Chrystusem Dobrym Pasterzem. Bardzo trafnie wpisuje się w ten sposób patrzenia na wiarę jedna ze zwrotek dzisiejszego psalmu: „Pan jest moim pasterzem, niczego mi nie braknie, pozwala mi leżeć na zielonych pastwiskach”. Prowadzi mnie nad wody, gdzie mogę odpocząć, orzeźwia moją duszę. W dzisiejszym świecie tak pełnym niepokoju, pragniemy opieki, pokarmu pozwalającego odnaleźć bezpieczeństwo i pokój, które obiecuje nam Chrystus. Dobrze, że tak jest. Jednak nie wolno nam się zatrzymać w tym obrazie Dobrego Pasterza, tylko na wymiarze zawierzenia siebie Bogu, poddania się Jego prowadzeniu. Ponieważ uważna lektura dzisiejszych tekstów, w tę niedzielę zwaną Niedzielą Dobrego Pasterza, podprowadza nas do odkrycia prawdy, którą odsłania św. Piotr pisząc: „Chrystus przecież również cierpiał za was i zostawił wam wzór, abyście szli za Nim Jego śladami”. Jezus pragnie nas nie tylko żywić, nie chce w nas widzieć bezradne stado baranów i owiec, ale ukazuje nam drogę, którą podąża On sam. Drogę, na której nie jest najważniejszy dobrobyt i bezpieczeństwo. Zaprasza nas na ścieżki, które znaczy śladami swojej krwi. Chrystus dla nas staje się barankiem ofiarnym i jednocześnie w tej ofierze pozostaje pasterzem. Daje nam pokarm, który pozwala Go naśladować. Do tego wzywa nas Chrystus w dzisiejszej Ewangelii. Mówiąc, że On jest bramą, przez którą wchodzą pasterze. Każdy z nas, który uznaje Jezusa za nauczyciela i Mistrza, nie może pozostać tylko biernym wyznawcą, owieczką pragnącą nasycić swój duchowy głód i odnaleźć na Jego ramionach wsparcie w trudnych życiowych problemach. Jezus nie pozostawia wątpliwości, że jestem wezwany do podjęcia odpowiedzialności za Bożą owczarnię. Za tych, którzy są postawieni na drodze mojego życia, wpisani w moje powołanie. Mam być gotowy, na wzór Chrystusa, oddać dla nich swoje życie.
Wszystkim nam zagraża zagubienie perspektywy życia dla Boga. Nazbyt często przypominamy uczniów w drodze do Emaus. Uciekających z Jerozolimy, zawiedzionych w niespełnionych nadziejach. Pragnących zostawić przeszłość, rodzącą tyle lęku i obaw. W takiej sytuacji ich życia i serca, staje przy nich Chrystus. Przychodzi bardzo delikatnie nie narzucając się. Jakże niezwykła jest ta postawa Jezusa. Osobiście bardzo mnie porusza ta delikatność i czułość z jaką próbuje ukazać im prawdę, którą porzucili. Staje pośród nich, aby wysłuchać ich bólu i ukazać perspektywę, dzięki której zrozumieją znaczenie tego wszystkiego co ich spotyka.
Jezus podobnie kroczy na ścieżkach naszego życia, blisko naszych spraw i wątpliwości, braku nadziei, a nade wszystko krótkowzroczności, nie pozwalającej zobaczyć Bożych planów. Myśmy się spodziewali! – to refren wciąż powracający w życiu każdego z nas. Na szczęście miłość Jezusa jest większa od naszej małości. Jest to miłość łamanego chleba. Znaku ofiary jaką składa za każdego z nas. Śmierci, która zostaje mocą Jezusa dla nas pokonana, abyśmy odnaleźli życie i moc zmartwychwstania. Pozwalającej przekroczyć lęk i obawy, pozwalającej zobaczyć i zrozumieć więcej.