Pokora! To niezbyt modne dzisiaj słowo i bardzo często wyśmiewana postawa, staje dzisiaj w centrum Bożego Słowa. Czym jest? Uniżeniem, służalczością, słabością, czy jakimś inny postępowaniem, poprzez które możemy poddać się wpływowi drugiego człowieka. Katechizm nazywa pokorę cnotą. Jak możemy zatem rozumieć jej znaczenie i czy chcemy naprawdę być ludźmi pokornymi? Właśnie do tego wzywa nas dzisiejsza Ewangelia. Do stawania się człowiekiem, który swoje miejsce będzie gotowy określić miarą miłości a nie tym co mu się sprawiedliwie należy.
Drugi człowiek może dla nas być piekłem, jeśli nie będziemy gotowi stanąć przed nim w postawie pokory. Może też stawać się dla nas drogą do nieba, zwłaszcza ten którego najtrudniej nam przyjąć, który zmusza nas do przekroczenia w sobie starego człowieka.
Co jest najważniejsze w naszym życiu? Możemy udzielać bardzo różnych odpowiedzi na to pytanie: rodzina, spokój, zdrowie, pieniądze… Mam nadzieję, że będą i tacy, którzy powiedzą: zbawienie.
Jezus przypomina nam prawdę o tym, że zbawienie powinno być dla nas najważniej-sze. Zostaliśmy stworzeni, aby otrzymać dar zbawienia. Nic w naszym życiu nie jest ważniejsze, niż troska o ten dar, ofiarowany nam przez Chrystusa.
Niestety wielu, również spośród chrześcijan, nie przyjmuje tej prawdy. Żyjąc tak, jakby po tym doczesnym życiu nic więcej miało nas nie spotkać. A nawet jeśli jest życie po życiu, to jest to na tyle niepewna rzeczywistość, że nie ma sensu poświęcać jej zbyt wiele uwagi.
W dzisiejszej Ewangelii Jezus konfrontuje się z tym sposobem myślenia, Zachęca nas abyśmy idąc przygotowaną przez Niego drogą Zbawienia „usiłowali wejść przez ciasne drzwi”.
Czy myślicie, że przyszedłem dać ziemi pokój? Nie, powiadam wam, lecz rozłam. Jestem przekonany, że wielu z nas te słowa Jezusa mogą zadziwiać i trudno nam je zrozumieć. Raczej przyzwyczailiśmy się, że jest On tym, który niesie pokój. Jezus jest realistą, największym jaki chodził po tej ziemi, bo doskonale zna i rozumie naszą naturę zranioną grzechem. Zna świetnie, nawet osobiście źródło grzechu i zła. Grzechu, który wprowadza nieład, który burzy Boży porządek. Jezus zdaje sobie sprawę z tego, że nasza natura została zraniona grzechem, którego skutki nosimy w sobie po dzisiejszy dzień. Tej prawdy doświadczamy każdego dnia. Bo jakże często chcemy dobra, którego nie potrafimy wykonać. Wiemy co należy czynić, ale tego nie robimy, bo jest w nas słabość paraliżująca naszą wolę. Tak ukazuje się kondycja naszej natury, która nie zawsze jest gotowa podążać za wiarą. Dlatego nie wykonujemy tego dobra, które powierza nam Pan, ale wybieramy jego brak tworzący środowisko grzechu, które niczym błoto nas brudzi.
Jezus
przychodzi i próbuje nas wyswobodzić z tego umazania grzechem, które ogranicza
nasze życiowe siły i nas pochłania. Przynosi ogień, mający moc wypalić grzech i
ograniczyć jego skutki. To ogień miłości, którą rozpala w naszych sercach,
mającej moc pokonać zło grzechu.
To zadanie również Chrystus powierza swoim uczniom. Pragnie, abyśmy się stali żywymi pochodniami, które będą niosły Jego ogień. Wierność Bożej prawdzie, wartością które nam ukazał Chrystus, będzie nas kosztować. Ta nasza postawa wierności Bogu nie raz będzie wprowadzała nieład w świecie, który poprzez kompromisy próbuje zakrywać błoto grzechu. Chrześcijanin idąc za Chrystusem powinien być gotowy w nie wejść tak, aby ogniem, który nosi w sobie to błoto grzechu wysuszyć, aby nie mogło nikogo pochłonąć.
„Mała trzódko spodobało się Ojcu waszemu dać wam Królestwo”. Jakże niezwykła i pełna miłości to obietnica. Wypowiedziana kiedyś wobec Apostołów, nic nie traci ze swojej aktualności. Chrystus wciąż ją ponawia, zwłaszcza wobec nas, zasłuchanych w Jego głos i oczekujących spotkania z Nim. Największy dar, który podoba się Bogu, dar jego Królestwa, jest naszym udziałem.
Czymże, jest ta obietnica, ten szczególny
dar – skarb, którym chce podzielić się z nami nasz Ojciec Niebieski? Jest
on dotknięciem Jego mocy, piękna Jego panowania pełnego miłości i harmonii,
jaką wlewa w nasze serca. Jest udziałem w tej mocy, która chce nas napełniać.
Doświadczyć Jego Królestwa oznacza mieć w sobie moc patrzenia na świat oczami
Boga, w zupełnie innych kategoriach, w których prawo miłości kształtuje nasze
postępowanie i sposób myślenia. Dlatego Królestwo Boga jest wśród nas, bo
już tutaj, wśród naszych codziennych problemów, możemy spotkać ludzi, którzy
kierują się prawem, które rządzi w Niebie. Dlatego tam, gdzie oni są, tam,
gdzie są prawdziwi chrześcijanie, rodzi się Boże Królestwo.
Nie jest ono jeszcze w pełni nam dane,
dlatego wciąż należy troszczyć się o obecność Boga, o Jego królowanie.
Troszczyć się, zachowując postawę czujności, gdyż Bóg przychodzi
nieoczekiwanie. Czasami jako człowiek, którego trzeba podnieść na duchu, kiedy
indziej jako pijak, w którym trzeba uszanować sponiewieraną godność, innym
razem jako dziecko, któremu trzeba poświęcić czas, traktując je poważnie, czy
wreszcie jako starzec, którego trzeba przekonać, że jest nam potrzebny.
Kogo zaś Chrystus zastanie, przy swoim przyjściu tak czuwającym i przygotowanym, nagrodzi według obietnicy wspaniałym zaproszeniem. Posadzi go za stołem, przepasze się i sam będzie mu usługiwał, nucąc zapewne z zadowoleniem pod nosem: „Mała trzódko spodobało się Ojcu waszemu dać wam Królestwo”.
Być czy mieć? To pytanie, które zadają sobie ludzie myślący, rozważając argumenty za i przeciw każdej z tych postaw. Jan Paweł II w jednym ze swoich wystąpień skierowanych do młodzieży jednoznacznie rozstrzygnął tę kwestię mówiąc, że „lepiej być niż mieć”. Podkreślił w ten sposób wartość ludzkiego życia. Jako ludzie wierzący nie możemy pozwolić, aby korzyści doczesne: majątek, kariera przysłoniły nam dobro ostateczne jakim jest zbawienie. Musimy również pamiętać, że choć korzyści materialne są kuszące, to niewłaściwy sposób ich pozyskiwania bardzo często prowadzi do samozatracenia.
Niekiedy nie jesteśmy w stanie poświęcić kilku minut na modlitwę, nawet tylko tyle czasu, ile zajmuje najdoskonalsza modlitwa, której nauczył nas Jezus. Z kontekstu wypowiedzi Jezusa wynika, że modląc się mamy być wytrwali, że mamy konsekwentnie dążyć do celu. To jednak zakłada samozaparcie, nieustępliwość i silną wolę. Ktoś mógłby powiedzieć, że jest tak zaangażowany w sprawy bieżące: troskę o rodzinę, wypełnianie obowiązków zawodowych i inne, że brak mu sił na takie poświęcenie. Byłoby to prawdą, gdyby cała aktywność i zaangażowanie należało tylko do nas samych. Jest jednak inaczej. Przypomnijmy słowa Jezusa zapisane w trzecim rozdziale Apokalipsy: „Oto stoję u drzwi i kołaczę: jeśli kto posłyszy mój głos i drzwi otworzy, wejdę do niego i będę z nim wieczerzał, a on ze Mną”. Modlitwa ma być zatem otworzeniem drzwi własnego życia i zaproszeniem do niego Chrystusa.
Co oznacza, że Maria obrała najlepszą cząstkę? O co tak naprawdę chodzi? Nie możemy przecież totalnie deprecjonować postawy Marty. Przecież dom był pełen gości, którymi trzeba było się zająć. Ktoś mógłby zapytać: Dlaczego tak została wyróżniona bierna postawa Marii, w sytuacji wymagającej aktywności i pełnego zaangażowania?
W postawie Marii i Marty nie odnajdziemy trafnej odpowiedzi, jeżeli nie uwzględnimy czasu i miejsca tego zdarzenia. Jezus jest w drodze do Jerozolimy, gdzie w krótce zostanie ukrzyżowany. Jest więc czas działania i czas refleksji.
Najważniejsze jest to, by nic nie przeszkodziło nam w trwaniu przy Jezusie.
Wzruszający opis ukazujący dobroć Samarytanina. Oczywiście, sprowokowany pytaniem Jezus przekazuje, szokującą jak na tamte czasy prawdę, której nie sposób odczytać, choćby z samego aktu stworzenia. Prawdę, że bliźnim jest każdy człowiek. Każdy, ponieważ zgodnie ze słowami Jezusa należy miłować wszystkich, także nieprzyjaciół.
Jednak w obrazie tym zawarta jest jeszcze inna prawda. Gdy w osobie poszkodowanego zobaczymy przedstawiciela całej ludzkości, to Samarytanin staje się figurą Jezusa, Zbawiciela, który przychodzi z ratunkiem poranionej grzechem ludzkości i ofiarą ze Swojego życia ratuje ją od utraty życia wiecznego.
Wiele wątków zostało poruszonych w tej krótkiej wypowiedzi, a każdy z nich jest ściśle powiązany z innymi. Wydawać by się mogło, że są to tylko krótkie pouczenia, dotyczące postępowania uczniów w wypełnianiu posłannictwa Jezusa. Jednak, poza pierwszoplanowym znaczeniem tych słów, znajduje się jeszcze inne, ukazujące bogatą prawdę o rzeczywistości królestwa Bożego i jego realizacji w doczesnym świecie. Zastanówmy się choćby nad stwierdzeniem „żniwo jest wielkie”. Pokazuje ono uniwersalizm królestwa Bożego. Każdy, kto tylko zapragnie, bez względu na pochodzenie, rasę i kulturę, będzie mógł w nim uczestniczyć. Nakaz zaś modlitwy o tych, którzy będą je głosili „proście więc Pana żniwa, żeby wyprawił robotników na swoje żniwo” wskazuje na jego ponadczasowość i aktualność tej nauki w każdym czasie, także dziś.
Czym jest wolność? Jak z niej korzystać? Co nas zniewala?
Już od początku dziejów ludzkości widzimy, że człowiek obdarowany wolnością
różnie sobie z nią radzi. Zwiedzeni przez szatana pierwsi rodzice spożywają
owoc z zakazanego drzewa i doświadczają niszczących skutków grzechu
nieposłuszeństwa. Elizeusz, w pierwszym czytaniu, namaszczony przez Eliasza na
proroka idzie za nim i staje się jego sługą. Ludzie napotkani przez Jezusa w
dzisiejszej Ewangelii i wezwani, by pójść za Nim wyrażają taką chęć, ale warunkują
ją postawą „pozwól mi najpierw”.
Jan Paweł II – „papież wolności” mówił nam, że wolność jest darem, ale i nieustannym zadaniem. Nie jest ona wartością absolutną, autentycznie realizuje się tylko i wyłącznie w kontekście innych wartości, szczególnie prawdy i dobra. Ma ona wymiar jednostkowy i społeczny. Papież uważał, że człowiek nie może się lękać wolności, nie może uciekać przed wolnością. Ma podejmować decyzje w wielu podstawowych dziedzinach, w których toczy się ludzkie życie, jak np. polityka, ekonomia, kultura. Mocą Chrystusa dorastajmy do takiej wolności.
Psalmista wyraża dziś swój stosunek do Boga następującymi słowami: „Ciebie, mój Boże, pragnie moja dusza; Boże, mój Boże, szukam Ciebie; ciało moje tęskni za Tobą jak zeschła ziemia łaknąca wody”. I moglibyśmy się spytać: gdzie możliwe jest najpełniej odnaleźć Pana, nasycić naszą duszę i umocnić nasze ciało? Człowiek współczesny miota się, gubi się, upada szukając odpowiedzi na te pytania.
Odpowiedź wiary jest prosta i jednoznaczna. To w wydarzeniu Mszy św. – Najświętszej Ofiary i naszym w niej uczestnictwie odnajdujemy najpełniejszą odpowiedź. To w niej Pan nasz Jezus Chrystus będąc prawdziwie obecny pozwala się odnaleźć. To w niej umacniamy się, gdy spożywamy Jego Ciało za nas wydane. To w niej Krew za nas wylana obmywa nas, gdy ją pijemy. Wobec tej odpowiedzi wiary powinniśmy prosić Pana: „Przymnóż nam wiary!”.
Św. Paweł pisze dziś, że „chlubimy się nadzieją chwały Bożej”, ale także, że ucisk prowadzi do cierpliwości, cierpliwość do wytrwałości, wytrwałość zaś do nadziei, a nadzieja zawieść nie może. Czym jest więc owa nadzieja, o której mówi Apostoł?
Nadzieja w znaczeniu szerokim jest pragnieniem dobra jeszcze nieosiągniętego i trudnego do zdobycia. Natomiast w sensie ścisłym jest cnotą boską (cnota – stała dyspozycja, sprawność do czynienia dobra), przez którą pokładamy ufność w Bogu miłosiernym i wiernym i spodziewamy się dlatego tych dóbr, które Bóg człowiekowi obiecał, przede wszystkim życia wiecznego.
Do grzechów przeciwko nadziei należą rozpacz i zuchwała ufność. Rozpacz przestaje oczekiwać od Boga zbawienia i pomocy do jego osiągnięcia. Zuchwała ufność ma nadzieję osiągnięcia zbawienia własnym wysiłkiem, bez pomocy Bożej lub otrzymania miłosierdzia Bożego bez wysiłku nawrócenia. Świadomi zagrożeń prośmy Boga i kształtujmy w sobie poprawną cnotę nadziei.
Uroczystość Zesłania Ducha Świętego nie powinna pozostawić nas obojętnych, nie może być tylko wspomnieniem wydarzenia, którego doświadczyli uczniowie 2000 lat temu, ale powinna zmusić nas do refleksji nad naszą gotowością, by być prowadzonym przez Ducha Bożego. Refleksja to o tyle ważna, że konsekwencje naszych wyborów dotykają naszej doczesności, ale też poza nią wykraczają.
Ci, którzy
żyją według ciała, czyli nie dają się prowadzić Duchowi, Bogu podobać się nie
mogą i ostatecznie czeka ich śmierć wieczna. Ci, którzy podejmą trud, przy
pomocy Ducha, okiełznania popędów ciała, w tych Jezus, Ojciec i Paraklet
uczynią sobie mieszkanie, staną się przybranymi synami Bożymi i odziedziczą
życie wieczne.
Dzisiejsze czytanie z Listu do Hebrajczyków opisuje nam tajemnicę Wniebowstąpienia posługując się symboliką starotestamentalną. Tak jak arcykapłan raz do roku wchodził do najświętszego miejsca w świątyni, zwanego Świętym Świętych, i wnosił tam krew, która miała służyć jako wykup za grzechy, tak Pan Jezus we Wniebowstąpieniu wchodzi do samego nieba razem ze swoim zmartwychwstałym ciałem naznaczonym ranami. Autor Listu do Hebrajczyków podkreśla, że Chrystus zostaje już w niebie aż do końca świata i wstawia się tam za nami. Od kiedy bowiem Syn Boży stał się człowiekiem jest z nami połączony przez swoje człowieczeństwo. Mamy więc naszego „brata” w niebie. Z tego też płynie nadzieja, do której zachęca nas autor.
Dzisiejsze czytanie z Apokalipsy św. Jana opisuje nam niebo, które ukazane zostaje w symbolu Nowej Jerozolimy – Świętego Miasta. W tym mieście nie ma już świątyni, ponieważ chwała Boga, Jego obecność, jest dostępna wszystkim bez żadnego pośrednictwa. Autor Apokalipsy porównuje tę chwałę do światła słońca i księżyca. Co ciekawe, mimo to, rzeczywistość Kościoła nie przestaje być czymś istotnym. Miasto bowiem jest zbudowane na fundamencie, który składa się z dwunastu warstw, a na każdej z nich imię jednego z Apostołów, czyli imiona tych, którzy stanowili podstawę Kościoła. Kościół jest obecny też w tym symbolu jako Nowy Naród Wybrany, bo na bramach Miasta Świętego wypisane są nazwy pokoleń izraelskich. To wszystko pokazuje nam ciągłość między obecną wspólnotą Kościoła a tym co będzie w niebie. Nie będzie to więc zupełnie nowa rzeczywistość. To, co budujemy tu zostanie uświęcone i przemienione przez Boga, aby stać się źródłem wiecznego szczęścia.